Pierwsi mieszkańcy wysp Dodekanezu

Mając pić wino, królu, pomnij, że pijesz krew ziemi

Szczęśliwe to były czasy gdy Stary Lud zamieszkiwał wyspy nienazwanego jeszcze morza. Ich matka, Thalassą zwana, podarowała im życie, nie w głębinach, ale na wyspach opływających zielenią. Dbała by morskie dzieci poznały tajemnice Tytanów, a błogosławieństwo Gai – Matki Ziemi, przynosiło im samorodne kłosy pełne zbóż i drzewa oblepione owocami, by głodu nigdy nie zaznali. Mogli żyć i w morzu i na ziemi zmieniając swój kształt wedle uznania. Budowali pierwsze statki i narzędzia z ostrego obsydianu. Ze skał metale wytapiali i znali boską magię. Wierności dochowali, kiedy Kronosowe dziecię przed zachłannością ojca ustrzegli i nauczycielami będąc młodego Zeusa, wprawili Go  do walki czyniąc nieustępliwym.

Wielkie wojny potem nastały, które ziemię zmieniły, drżała w trwodze, deszcze ją zalewały, bo walczyli ze sobą Bogowie i Giganci. Ginęło Prometeuszowe plemię stworzone jego ręką ale ulitowała się Gaja i ocaliła ludzi, a Telchiny, biorąc ich w opiekę, nauczyły Deukalionowe plemię używać palców, tworzyć narzędzia i broń, rozpalać ogień tak gorący, że topi skały i metal z nich wydobywa. Tak uczyli się ludzie używać narzędzi, tak uczyli się orać ziemię i z jej ciała wykradać skarby, pojęli  jak łowić sieciami, pożerać morskie życie, bo wzrastając, więcej im było potrzeba. Nie spodobało się to Telchinom, którzy widząc gwałt na ziemi i morzu pomsty szukali za krzywdy. Wodą styksową, przyniesioną z krainy umarłych, żyzne pola w nieurodzajną skałę zmieniali aby ludzie ich wyspy opuścili, ale na nic się zdały ich starania. Zeus, który rozsmakował się już w uwielbieniu jakim Go ludzie darzyli, im wyspy oddał. Mówią, że wygnał Telchiny z wysp do matki ich, Thalassy, w morskie głębiny, że tam żyją po dzień dzisiejszy.

Czasami w rybackie sieci zaplącze się stwór dziwny, ludzki kształt ma i głowę trójkątną i uśmiech złośliwy, a matki mówią wówczas dzieciom, by te za daleko w morze nie szły, by za głęboko nie nurkowały w poszukiwaniu muszli, bo w głębinach czają się zazdrosne stwory, które dzieci porywają, by swoją magią zmienić ich kształt i uczynić Telchinem – morskim potworem. 

Życie rodzące się w głębinach morskich przybiera kształty, których na jawie nie zobaczy ten, kto nie znajdzie w sobie odwagi, by zaryzykować i zanurzyć się pod powierzchnię. Bogowie pobłogosławili pewien gatunek ludzi przywilejem pokrewieństwa z morzem, rozszerzając dla nich świat o ciemne i ciche otchłanie. Tylko ci wśród bogactwa podwodnych istot mają szansę zobaczyć ostatnich spośród dziewięciorga Telchinów, ukochanych dzieci Pontosa i Thalassy. Rozpoznają ich może jako dalekich krewnych po człowieczych kształtach, lecz psie pyski i żółwie nogi niech będą dla nich przestrogą. Dumni Telchinowie bowiem pamiętają swój dar, przez ludzi o umysłach spowitych mgłą nigdy nieodwzajemniony. Nadejdzie dzień, w którym znów upomną się o odpłatę, jak wtedy, gdy żyzną glebę zrosili wodą stygijską, by dawała zatrute owoce. I morze będzie wtenczas wyjątkowo spokojne, i nie zmąci go ani jedna fala. Nieliczni z wybitnego rodu metalurgów zdołali umknąć przed gniewem Zeusa i kiedy w upalne noce podpływają do swych dawnych siedzib pośród wysp Dodekanezu, szemrzą o tym, jak to tysiące lat temu plemię ludzkie podstępem odsunęło ich od pracy i ziemi, które najbardziej umiłowali. Gdy lud niecierpliwych terminował u Telchinów, by poznać tajniki zaklinania skał i minerałów w dowolne kształty, śniło mu się życie bez lęku o jutrzejszy dzień.

Głód w końcu stłumił ich marzenia o kłączu, którego ścięciu nie mogły podołać zwyczajne ludzkie narzędzia. Odtąd dzieci morza zazdrośnie strzegą tajemnic magii, doskonale wiedząc, że sierp bez ducha żywi ciało równie skutecznie, co i zabija. Może gdy wreszcie spłacimy dług, Telchinowie wybaczą?